To tekst, który dość niedawno napisałam. Chciałam się nim podzielić ot tak dla siebie. Choć przyjaciel zadał mi dobre pytanie "Ile w tym wszystkim jest ciebie?" Gdybym ja to wiedziała, może to wszystko to cała ja, a może w ogóle. kto wie.
********************************************************
Kto przeprowadzi cię przez
mroczną stronę poranka?1
Odkąd pojawił się w
jej życiu nie potrafiła jeść, ani spać. Wszędzie dostrzegała jego przystojną i
urokliwą twarz. Choć dla innych był nikim nadzwyczajnym, ona widziała doskonale
co skrywa pod zasłoną słodkiego uśmiechu i niepozornych spojrzeń.
Wsiadła do tramwaju i
skasowała bilet. Jak zwykle ta sama trasa biegnąca przez pięć przystanków, a na
szóstym wysiadała dumne przed swoim studenckim życiem nazwanym Uniwersytetem.
Kiedyś nawet nie pomyślała by, iż stanie się pełno prawną studentką, tym
bardziej, że nigdy nawet tego nie chciała. Jednak do wyboru miała albo życie
jako dorosła i tymi jakże „dorosłymi” problemami, albo jeszcze chwilowe
zanurzenie się w słodkie dzieciństwo usłane nauką o jakichś dziwnych rzeczach.
Wybrała jak widać to drugie. I choć ciągle uważa, że szkoła, nie ważne jak ją
nazwać, nie uczy niczego dobrego, to ciągle w to brnie.
Weszła do głównego
budynku i zostawiła płaszcz. Tak, zima to przeklęta pora roku. Wszystko w
okowach śniegu i lodu, a włosy ciągle to się puszą i elektryzują, to znów
przylizują pod ciepłym kapturem kurtki. Zabrała bilecik z szatni i udała się
stromymi schodami pod swoją salę. Gdy tylko przeszła kilka kroków w górę
usłyszała jego zwyczajny głos.
- Cześć – rzucił z
uśmiechem na powitanie, lecz zaraz znów pogrążył się w rozmowę z równie
przeciętnym chłopakiem.
- Cześć – odparła
prawie niemo na jego przywitanie. Spojrzała tylko raz na jego niewyróżniającą
się twarz i ruszyła dalej do grona swoich studenckich koleżanek.
Wykłady to jedne z
tych zajęć, na których człowiek wie, że nie pośpi, a tak bardzo mu się chce.
Dłuży się czas i dłużą się uczniowskie rozmowy, kiedy profesor po raz setny
przebywa tę samą drogę. Dwa kroki w przód jeden w bok i dwa w tył, i znów
w bok i do przodu i tak seria ciągle trwa. Ziewać nie wypada, bateria w
telefonie pada, a zeszyt pełen portretów. Spojrzała na swoje wyobrażenie
chłopaka, którego naszkicowała jakieś dwa wykłady temu, nie przypominał
dzisiejszego dzieła, ale jedno mieli wspólne. Oczy.
Cały gmach
uniwersytetu mieścił kilkanaście pawilonów, aż ciężko się nie zgubić. Spojrzała
na telefon, do kolejnych zajęć jakieś dwie godziny czekania. Już zapraszają
koledzy na małe piwko, a koleżanki gdzieś zwiały, nie wiedząc kiedy.
Zaproszenie przyjęte. Małe studenckie Cafe&bar wita gościnnie butelką
portera z dobrym towarzystwem. Głupawa rozmowa o działalnościach
gospodarczych, które kiedyś planują wejść w życie, ale każdy dobrze wie, że
jeszcze sporo wody upłynie nim te marzenia się zrealizują.
Okey rozmowa dobrze
działa na zabicie czasu, ale pora iść dalej. I znów to deja vu.
- Cześć – znów
odezwał się ze swoim zwyczajnym słodkim uśmiechem.
- Cześć – kolejny raz
taka sama odpowiedź i zamknięcie za sobą drzwi.
Kiedyś mogłaby
powiedzieć, że nie rozumie tego co czuje, ale nie teraz. Doskonale zdawała
sobie sprawę, że dwa dodać dwa nie równa się cztery, efekt synergii, aż nazbyt
na nią działa. Liczy w myślach raz, dwa, trzy, cztery, pięć….
- Hej, może
zostaniesz jeszcze – rzucił wychodząc za nią. Tak niepewny uśmiech i te … oczy.
Odwróciła się niczym księżniczka i spojrzała niewinnie na niego, uśmiechając
się równie słodko.
- Przepraszam mam
zajęcia – odparła lekkim tonem. – Ale dziękuję – dodała równie śpiewnie. Oh,
smuteczek na twarzy i szybka odpowiedź.
- Rozumiem, innym
razem.
Niczym książę udał się
na poszukiwania nowej księżniczki. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę
kolejnych godzin nudy.
Kolejne pięć
przystanków i na szóstym wysiadka. Ludzie w tramwaju zachowują się dziwnie, tak
myślała. Nie ma rozmów, tylko echo nazw stacji. Nuda.
Wysiadła niedaleko
swojego mieszkania. W ręce trzymając batona o karmelowym nadzieniu i
cieknącą ślinkę w ustach, nie potrafiła wziąć nawet kęsa, powędrował więc do
kosza. Windą do góry, wcisnęła czwarte piętro. Otworzyła metalowe drzwi i znów
mogła powitać swój mały świat czterech ścian. Rzuciła płaszcz i buty w kąt, bo
wiedziała co zobaczy za rogiem.
- Długo kazałaś na
siebie czekać – rzucił ze swoim uśmiechem słodkiego chłopca, ale jak każdy
niegrzeczny chłopiec skradł na wejściu jej pocałunek.
- Nie ładnie mnie tak
wystawiać – dodał z lekkim sarkazmem i usiadł wygodnie na jedynym w mieszkaniu
meblu z IKEA.
- Zasady są proste.
Szkoła to szkoła, a mieszkanie to mieszkanie. Powinieneś rozumieć.
- Rozumiem tylko
jedno – zapaliły się ogniki w jego oczach. Czuła napięcie na swojej skórze.
Koszula opadła, spodnie rozpięte a historia zaraz doczeka się finału.
Kiedy opadły
fajerwerki, a na skórę zaczął spadać deszcz ukojenia i spełnienia,
zakładając swój szlafrok mini wyszła bez słowa na malutki balkon. Z paczki cienkich,
miętowych fajek wyciągnęła jednego i odpaliła zapalniczką zwisającą jej z szyi.
Widziała jak przygląda się jej półnagiemu ciału, jak pożera go znów raz za
razem. Śmieszyło ją to. Nigdy nie była grzeczną dziewczynką, zawsze szukała
wolności, i gdy ją ma nie odda jej tak łatwo, zwłaszcza jemu. Niecierpliwiec
ledwo odziany prześcieradłem ruszył leniwy krokiem w jej stronę. Chciał ją
objąć od tyły, ale ona doskonale znała jego zamiary i sprytnym ruchem nie dała
mu dokończyć, a nawet zacząć. Uśmiechnął się tym swoim szelmowski uśmiechem.
- Jak to jest, że w
łóżku nie masz takich oporów, a kiedy chcę odrobiny czułości poza to…
- Mówiłam Ci to już,
między nami nic nie ma – rzuciła beznamiętnie patrząc na nocne niebo o
szafirowym zabarwieniu i migoczących biało złotych plamach znanych jako
gwiazdy.
- Nie ma? – zaśmiał
się zadając to pytanie. Widziała, że po raz kolejny denerwuje go ta odpowiedź,
ale nie ma już więcej jak odpowiedzieć. Zawsze tak samo.
- Nie ma – powtarza
jakby echem za nim. I zaraz znów usłyszy to co zawsze. Zawsze często się
powtarza.
- To dlaczego to
robisz? Ze mną? Pozwalasz mi tu mieszkać? Dlaczego, gdy się kochamy ty…
Spojrzała na niego
swoim chwilowo mętnym wzrokiem, w ustach nadal widniała jej stróżka resztki
papierosa, którą zaraz wyciągnęła i ugasiła w zawieszonej donicy, która
nigdy nie wiedziała kwiatów, tylko samą suchą ziemię. Ten czekoladowy wzrok
zawsze roztapiał jego serce, łamiąc je raz za razem. Sam nie zdawał sobie
sprawy, jak wiele ona dla niego znaczy, choć powoli dochodziło do niego to
uczucie przywiązania, nadal mógł się tylko głowić nad czym ona myśli, jak wiele
on dla niej znaczy, czy w ogóle cokolwiek dla niej znaczy?
Podeszła bliżej do
niego niczym kotka szukająca swojego właściciela, zaplotła swoje ręce na jego
torsie i przejechała palcami w dół zrzucając z niego prześcieradło. Dotknęła
miejsca, gdzie wiedziała, że ulegnie.
- Przestań… - rzucił
szeptem, ale ona już składała słodki pocałunek, tak niewinny jak ona nigdy nie
będzie i nie była. Oblizała wargi. Jej wzrok po raz kolejny stał się
przyćmiony, ale tym razem nawet on dostrzegł tę subtelną różnicę. Nie chciał,
aby zostawiła go samego. Tak bardzo samotnego, niczym ta jedna chmura pośrodku
gwieździstego nieba. Tylko nie ona. Zgadza się na wszystko, czego ona chce.
Zrobi wszystko.
Wir wiatru, milczące
pocałunki i migoczące spojrzenia, dają znów chwilę, chwilę zapomnienia. Niebo
tańczy w swojej ciemnej barwie, a ciała na powrót stają się gorące z rozkoszy.
Kilka westchnień, niemy krzyk i znów jako jedno. Choć na chwilę, chce być z nią
tak na zawsze. Bez słów, tylko spojrzenie udające pustkę i jedną wielką nie
wiadomą a jednocześnie tak czułą i pełną oddania.
Ranek stał się
tradycją, sam w łóżku, ona dawno już daleko. To ta gra. Szkoła to szkoła,
mieszkanie to mieszkanie. Ma dość, ale nie powie tego, znów wplątał się w jej
pułapkę. Trzymając jej szlafrok zwinięty przy jego nagim ciele, chciał znów
poczuć jej gorączkę zeszłej nocy. Jeszcze raz przeżyć ten sam, już nie
istniejący sen.
Znów kupiła w
automacie batona, ale kolejny raz wylądował w koszu. Nie potrafiła jeść, ani
spać, zagubiona w doznaniach zeszłej nocy, starając ukryć się rumieńce od
wspomnień. Głupia znów to zrobiła. Po raz kolejny dała się porwać temu co
zakazane. Dla niej niemożliwe.
Nie dostrzegła go.
Dzisiaj nie. Nie wie co robi, nie wie co myśli. Znów wychodzi do baru, znów
bierze portera a jego czerń znów i znów powtarza jej, jej własne słowa, jej
myśli i wspomnienia z zeszłej nocy. Ogłuszające rozmowy dochodzące ze
wszystkich stron nie dają się jej skupić, alkohol podbija to uczucie
bezsilności. Pije więcej. Ostatnie wykłady minęły. Żegna się z resztą a
ona zostaje. Pije, myśli, patrzy i nie wierzy. Głupia. Mówią, że zamykają.
Ledwo stojąc na nogach wychodzi płacąc za ostatnie piwo, które bierze do ręki.
Idąc ulicą nie ma siły. Siada na ławce, bierze wyk czerni i wyrzuca gdzieś
w trawę pokrytą śniegiem pustą butelkę. Patrzy na światła samochodów, są ich
tysiące. Zimno. Wzdycha. Tak skończy? Pyta się w myślach i uśmiecha
zdołowana.
Podnosi się. Ledwo
idzie, kołysząc się na boki, mijając tłumy śmiejących się z niej
przechodniów, wraca po kilku godzinach do mieszkania. Otwiera drzwi. Wszędzie
ciemność. Nie ma go, myśli. Rzuca płaszcz i buty w kąt idzie prosto na sofę.
Rzuca się na miękkie poduszki i niechciane łzy kłują jak igły jej policzki.
Gdyby choć jedna rzecz w życiu była pewna…
Widział ją, gdy
chwiejnie trzymając się na nogach wychodzi po klatce schodowej. Wyszedł tylko
do całodobowego a ona… Otworzył drzwi. Cisza. Ciemność. Pusto. Patrzy na pokój,
kuchnie, sypianie – nic. Wychodzi na balkon. Siedzi na poręczy balkonu
wychylając się w przód jakby zaraz miała zlecieć, niczym liść z drzewa na
jesień, łapie ją. I widzi, nie może przestać patrzeć. Jej szkliste oczy jak
gwiazdy, które odbijają się na niebie, wbijają się w jego wzrok. Bez skutecznie
się broni. Jedno krótkie zdanie, które tak trudno powiedzieć zawisnęło nad jego
głową. Nie zastanawiając się bierze ją w ramiona. Nie słuchając sprzeciwów
tuli mocno do siebie. Nie dając za wygraną ciągnie ją do łóżka i mocno
przyciska do swojej piersi. Czuje jak drży, jak jego podkoszulek staje się
mokry, jak jej pięści powoli rozluźniają się. Bierze jej dłoń w swoją. Koniec
tej gry. Doskonale wie, że jest słaba i potrzebuje bezpieczeństwa, ciepła.
Nie jest głupi. A jednocześnie jest największym idiotą na świecie. Zbliża swoje
ciepłe wargi do jej ucha i szepce: „Kocham cię”. Ona chce się odsunąć od niego
za wszelką cenę, ale nie daje jej tym razem wygranej. Uśmiecha się tym zwykłym,
dla niej niezwykłym uśmiechem. Przepadła. Jedno spojrzenie zdradziło wszystko.
- Przedarłeś się
przez mój mur – rzuciła lekko zezłoszczona.
- Sama pokazałaś mi
drogę – odparł dotykając jej równie czekoladowych co oczy włosów.
Wystarczyło patrzeć
sobie w oczy, trzymać się za rękę i oddychać jednym tempem, aby świat mógł
przestać istnieć. Aby czas się zatrzymał, aby zawsze trwało na zawsze. Nie ma
scenariusza co będzie dalej. Nie kolejnych wersów przygodowych dla historii,
która nigdy nie będzie mieć końca. Serce można zamknąć, założyć kłódkę i
cieszyć się chwilą, nigdy więcej. Choć życie pokazuje tylko niepewny los, nic
nie jest pewne, tylko serce.
*******************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz