Translate

poniedziałek, 20 marca 2017

Kto przeprowadzi cię przez mroczną stronę poranka?

Yo!

To tekst, który dość niedawno napisałam. Chciałam się nim podzielić ot tak dla siebie. Choć przyjaciel zadał mi dobre pytanie "Ile w tym wszystkim jest ciebie?" Gdybym ja to wiedziała, może to wszystko to cała ja, a może w ogóle. kto wie.
********************************************************
Kto przeprowadzi cię przez mroczną stronę poranka?1

Odkąd pojawił się w jej życiu nie potrafiła jeść, ani spać. Wszędzie dostrzegała jego przystojną i urokliwą twarz. Choć dla innych był nikim nadzwyczajnym, ona widziała doskonale co skrywa pod zasłoną słodkiego uśmiechu i niepozornych spojrzeń.

Wsiadła do tramwaju i skasowała bilet. Jak zwykle ta sama trasa biegnąca przez pięć przystanków, a na szóstym wysiadała dumne przed swoim studenckim życiem nazwanym Uniwersytetem. Kiedyś nawet nie pomyślała by, iż stanie się pełno prawną studentką, tym bardziej, że nigdy nawet tego nie chciała. Jednak do wyboru miała albo życie jako dorosła i tymi jakże „dorosłymi” problemami, albo jeszcze chwilowe zanurzenie się w słodkie dzieciństwo usłane nauką o jakichś dziwnych rzeczach. Wybrała jak widać to drugie. I choć ciągle uważa, że szkoła, nie ważne jak ją nazwać, nie uczy niczego dobrego, to ciągle w to brnie.

Weszła do głównego budynku i zostawiła płaszcz. Tak, zima to przeklęta pora roku. Wszystko w okowach śniegu i lodu, a włosy ciągle to się puszą i elektryzują, to znów przylizują pod ciepłym kapturem kurtki. Zabrała bilecik z szatni i udała się stromymi schodami pod swoją salę. Gdy tylko przeszła kilka kroków w górę usłyszała jego zwyczajny głos.

- Cześć – rzucił z uśmiechem na powitanie, lecz zaraz znów pogrążył się w rozmowę z równie przeciętnym chłopakiem.

- Cześć – odparła prawie niemo na jego przywitanie. Spojrzała tylko raz na jego niewyróżniającą się twarz i ruszyła dalej do grona swoich studenckich koleżanek.
Wykłady to jedne z tych zajęć, na których człowiek wie, że nie pośpi, a tak bardzo mu się chce. Dłuży się czas i dłużą się uczniowskie rozmowy, kiedy profesor po raz setny przebywa tę samą drogę. Dwa kroki w przód jeden w bok i dwa w tył, i znów w bok i do przodu i tak seria ciągle trwa. Ziewać nie wypada, bateria w telefonie pada, a zeszyt pełen portretów. Spojrzała na swoje wyobrażenie chłopaka, którego naszkicowała jakieś dwa wykłady temu, nie przypominał dzisiejszego dzieła, ale jedno mieli wspólne. Oczy.

Cały gmach uniwersytetu mieścił kilkanaście pawilonów, aż ciężko się nie zgubić. Spojrzała na telefon, do kolejnych zajęć jakieś dwie godziny czekania. Już zapraszają koledzy na małe piwko, a koleżanki gdzieś zwiały, nie wiedząc kiedy. Zaproszenie przyjęte. Małe studenckie Cafe&bar wita gościnnie butelką portera z dobrym towarzystwem. Głupawa rozmowa o działalnościach gospodarczych, które kiedyś planują wejść w życie, ale każdy dobrze wie, że jeszcze sporo wody upłynie nim te marzenia się zrealizują.

Okey rozmowa dobrze działa na zabicie czasu, ale pora iść dalej. I znów to deja vu.
- Cześć – znów odezwał się ze swoim zwyczajnym słodkim uśmiechem.

- Cześć – kolejny raz taka sama odpowiedź i zamknięcie za sobą drzwi.

Kiedyś mogłaby powiedzieć, że nie rozumie tego co czuje, ale nie teraz. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dwa dodać dwa nie równa się cztery, efekt synergii, aż nazbyt na nią działa. Liczy w myślach raz, dwa, trzy, cztery, pięć….

- Hej, może zostaniesz jeszcze – rzucił wychodząc za nią. Tak niepewny uśmiech i te … oczy. Odwróciła się niczym księżniczka i spojrzała niewinnie na niego, uśmiechając się równie słodko.

- Przepraszam mam zajęcia – odparła lekkim tonem. – Ale dziękuję – dodała równie śpiewnie. Oh, smuteczek na twarzy i szybka odpowiedź.

- Rozumiem, innym razem.

Niczym książę udał się na poszukiwania nowej księżniczki. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę kolejnych godzin nudy.

Kolejne pięć przystanków i na szóstym wysiadka. Ludzie w tramwaju zachowują się dziwnie, tak myślała. Nie ma rozmów, tylko echo nazw stacji. Nuda.

Wysiadła niedaleko swojego mieszkania. W ręce trzymając batona o karmelowym nadzieniu i cieknącą ślinkę w ustach, nie potrafiła wziąć nawet kęsa, powędrował więc do kosza. Windą do góry, wcisnęła czwarte piętro. Otworzyła metalowe drzwi i znów mogła powitać swój mały świat czterech ścian. Rzuciła płaszcz i buty w kąt, bo wiedziała co zobaczy za rogiem.

- Długo kazałaś na siebie czekać – rzucił ze swoim uśmiechem słodkiego chłopca, ale jak każdy niegrzeczny chłopiec skradł na wejściu jej pocałunek.

- Nie ładnie mnie tak wystawiać – dodał z lekkim sarkazmem i usiadł wygodnie na jedynym w mieszkaniu meblu z IKEA.

- Zasady są proste. Szkoła to szkoła, a mieszkanie to mieszkanie. Powinieneś rozumieć.

- Rozumiem tylko jedno – zapaliły się ogniki w jego oczach. Czuła napięcie na swojej skórze. Koszula opadła, spodnie rozpięte a historia zaraz doczeka się finału.
Kiedy opadły fajerwerki, a na skórę zaczął spadać deszcz ukojenia i spełnienia, zakładając swój szlafrok mini wyszła bez słowa na malutki balkon. Z paczki cienkich, miętowych fajek wyciągnęła jednego i odpaliła zapalniczką zwisającą jej z szyi. Widziała jak przygląda się jej półnagiemu ciału, jak pożera go znów raz za razem. Śmieszyło ją to. Nigdy nie była grzeczną dziewczynką, zawsze szukała wolności, i gdy ją ma nie odda jej tak łatwo, zwłaszcza jemu. Niecierpliwiec ledwo odziany prześcieradłem ruszył leniwy krokiem w jej stronę. Chciał ją objąć od tyły, ale ona doskonale znała jego zamiary i sprytnym ruchem nie dała mu dokończyć, a nawet zacząć. Uśmiechnął się tym swoim szelmowski uśmiechem.

- Jak to jest, że w łóżku nie masz takich oporów, a kiedy chcę odrobiny czułości poza to…
- Mówiłam Ci to już, między nami nic nie ma – rzuciła beznamiętnie patrząc na nocne niebo o szafirowym zabarwieniu i migoczących biało złotych plamach znanych jako gwiazdy.
- Nie ma? – zaśmiał się zadając to pytanie. Widziała, że po raz kolejny denerwuje go ta odpowiedź, ale nie ma już więcej jak odpowiedzieć. Zawsze tak samo.
- Nie ma – powtarza jakby echem za nim. I zaraz znów usłyszy to co zawsze. Zawsze często się powtarza.
- To dlaczego to robisz? Ze mną? Pozwalasz mi tu mieszkać? Dlaczego, gdy się kochamy ty…

Spojrzała na niego swoim chwilowo mętnym wzrokiem, w ustach nadal widniała jej stróżka resztki papierosa, którą zaraz wyciągnęła i ugasiła w zawieszonej donicy, która nigdy nie wiedziała kwiatów, tylko samą suchą ziemię. Ten czekoladowy wzrok zawsze roztapiał jego serce, łamiąc je raz za razem. Sam nie zdawał sobie sprawy, jak wiele ona dla niego znaczy, choć powoli dochodziło do niego to uczucie przywiązania, nadal mógł się tylko głowić nad czym ona myśli, jak wiele on dla niej znaczy, czy w ogóle cokolwiek dla niej znaczy?

Podeszła bliżej do niego niczym kotka szukająca swojego właściciela, zaplotła swoje ręce na jego torsie i przejechała palcami w dół zrzucając z niego prześcieradło. Dotknęła miejsca, gdzie wiedziała, że ulegnie.

- Przestań… - rzucił szeptem, ale ona już składała słodki pocałunek, tak niewinny jak ona nigdy nie będzie i nie była. Oblizała wargi. Jej wzrok po raz kolejny stał się przyćmiony, ale tym razem nawet on dostrzegł tę subtelną różnicę. Nie chciał, aby zostawiła go samego. Tak bardzo samotnego, niczym ta jedna chmura pośrodku gwieździstego nieba. Tylko nie ona. Zgadza się na wszystko, czego ona chce. Zrobi wszystko.

Wir wiatru, milczące pocałunki i migoczące spojrzenia, dają znów chwilę, chwilę zapomnienia. Niebo tańczy w swojej ciemnej barwie, a ciała na powrót stają się gorące z rozkoszy. Kilka westchnień, niemy krzyk i znów jako jedno. Choć na chwilę, chce być z nią tak na zawsze. Bez słów, tylko spojrzenie udające pustkę i jedną wielką nie wiadomą a jednocześnie tak czułą i pełną oddania.

Ranek stał się tradycją, sam w łóżku, ona dawno już daleko. To ta gra. Szkoła to szkoła, mieszkanie to mieszkanie. Ma dość, ale nie powie tego, znów wplątał się w jej pułapkę. Trzymając jej szlafrok zwinięty przy jego nagim ciele, chciał znów poczuć jej gorączkę zeszłej nocy. Jeszcze raz przeżyć ten sam, już nie istniejący sen.

Znów kupiła w automacie batona, ale kolejny raz wylądował w koszu. Nie potrafiła jeść, ani spać, zagubiona w doznaniach zeszłej nocy, starając ukryć się rumieńce od wspomnień. Głupia znów to zrobiła. Po raz kolejny dała się porwać temu co zakazane. Dla niej niemożliwe.

Nie dostrzegła go. Dzisiaj nie. Nie wie co robi, nie wie co myśli. Znów wychodzi do baru, znów bierze portera a jego czerń znów i znów powtarza jej, jej własne słowa, jej myśli i wspomnienia z zeszłej nocy. Ogłuszające rozmowy dochodzące ze wszystkich stron nie dają się jej skupić, alkohol podbija to uczucie bezsilności. Pije więcej. Ostatnie wykłady minęły. Żegna się z resztą a ona zostaje. Pije, myśli, patrzy i nie wierzy. Głupia. Mówią, że zamykają. Ledwo stojąc na nogach wychodzi płacąc za ostatnie piwo, które bierze do ręki. Idąc ulicą nie ma siły. Siada na ławce, bierze wyk czerni i wyrzuca gdzieś w trawę pokrytą śniegiem pustą butelkę. Patrzy na światła samochodów, są ich tysiące. Zimno. Wzdycha. Tak skończy? Pyta się w myślach i uśmiecha zdołowana.

Podnosi się. Ledwo idzie, kołysząc się na boki, mijając tłumy śmiejących się z niej przechodniów, wraca po kilku godzinach do mieszkania. Otwiera drzwi. Wszędzie ciemność. Nie ma go, myśli. Rzuca płaszcz i buty w kąt idzie prosto na sofę. Rzuca się na miękkie poduszki i niechciane łzy kłują jak igły jej policzki. Gdyby choć jedna rzecz w życiu była pewna…

Widział ją, gdy chwiejnie trzymając się na nogach wychodzi po klatce schodowej. Wyszedł tylko do całodobowego a ona… Otworzył drzwi. Cisza. Ciemność. Pusto. Patrzy na pokój, kuchnie, sypianie – nic. Wychodzi na balkon. Siedzi na poręczy balkonu wychylając się w przód jakby zaraz miała zlecieć, niczym liść z drzewa na jesień, łapie ją. I widzi, nie może przestać patrzeć. Jej szkliste oczy jak gwiazdy, które odbijają się na niebie, wbijają się w jego wzrok. Bez skutecznie się broni. Jedno krótkie zdanie, które tak trudno powiedzieć zawisnęło nad jego głową. Nie zastanawiając się bierze ją w ramiona. Nie słuchając sprzeciwów tuli mocno do siebie. Nie dając za wygraną ciągnie ją do łóżka i mocno przyciska do swojej piersi. Czuje jak drży, jak jego podkoszulek staje się mokry, jak jej pięści powoli rozluźniają się. Bierze jej dłoń w swoją. Koniec tej gry. Doskonale wie, że jest słaba i potrzebuje bezpieczeństwa, ciepła. Nie jest głupi. A jednocześnie jest największym idiotą na świecie. Zbliża swoje ciepłe wargi do jej ucha i szepce: „Kocham cię”. Ona chce się odsunąć od niego za wszelką cenę, ale nie daje jej tym razem wygranej. Uśmiecha się tym zwykłym, dla niej niezwykłym uśmiechem. Przepadła. Jedno spojrzenie zdradziło wszystko.

- Przedarłeś się przez mój mur – rzuciła lekko zezłoszczona.
- Sama pokazałaś mi drogę – odparł dotykając jej równie czekoladowych co oczy włosów.


Wystarczyło patrzeć sobie w oczy, trzymać się za rękę i oddychać jednym tempem, aby świat mógł przestać istnieć. Aby czas się zatrzymał, aby zawsze trwało na zawsze. Nie ma scenariusza co będzie dalej. Nie kolejnych wersów przygodowych dla historii, która nigdy nie będzie mieć końca. Serce można zamknąć, założyć kłódkę i cieszyć się chwilą, nigdy więcej. Choć życie pokazuje tylko niepewny los, nic nie jest pewne, tylko serce.
*******************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz