Hej,
tu znowu ja, trochę mnie nie było. Przynajmniej w moim odczuciu jakby upłynęły wieki c jak ostatni raz pisałam. Ale taka prawda nie wiele się u mnie działo, jednak jak to zawsze u mnie bywa mam sporo na głowie. A mianowicie lekturę do przeczytania, która moim skromnym zdaniem jest zupełnie inna od poprzednich.
Mówię tu o opowiadaniu "wiosna" Bruno Schulz`a. Na początku powiem, że jestem w trakcie jego czytania i mam zamiar dzielić się moimi wrażeniami na bieżąco :) Tak więc zaczynajmy.
Od samego wstępu do "wiosny" autor mnie zaintrygował jakby nie wiem. Pisze o wiośnie ale jednocześnie jakby miał na myśli tysiąc innych rzeczy dookoła. Po za tym znaczki pocztowe, ja rozumiem, że ktoś może się nimi jarać, ale bez przesady by raz po raz opowiadać niestworzone historie a potem jakby nigdy nic znów powrócić do znaczków. Jednak widać samotność autora i jego westchnienia do Bianki. Po za tym widać dużo odniesień do mitów, nocnego nieba, a konkretnie gwiazd. Inaczej mówiąc to są moje klimaty. Widać w tym duszę. Pomijając setki metafor związanych właśnie z mitami i gwiazdami, przy tej książce trzeba myśleć. Niektóre zdania są krótkie inne wręcz przeciwnie. No i naturalnie wszędzie słychać w utworze wiosnę.
Widać ironię choćby we fragmencie o Franciszku Józefie I. Przepraszam jeśli moje słowa będą nie spójne jedno z drugim a zdania stanowić będą odrębną całość. Jako że czytam to na bieżąco będę zdawać relacje z tego o czym myślę i co czuję względem danych fragmentów. W końcu ten autor nie pojmując dlaczego poniekąd przypomina mi Murakamiego, a przecież ich styl jest zupełnie różny. Może są podobni w tym, że oboje zawiją się wokoło czytelnika i nie chcą go puścić gdy wpadnie w sieć? Kto wie.
Dziwne jest porównanie Zmierzch w czasie wiosny do krainy zmarłych. Ktoś by zapytał o co kaman? I w sumie nie dziwię się. Widać w tym odczucia autora, jego samotność i ciemność w sercu, którą tak jakby chce przegonić, a jednak ... no cóż dalej w to brnie. Wiosna jest dla niego ciemnością, chce wejść w głąb duszy, w głąb siebie. Jest nie dość że dużo nawiązań do krainy zmarłych to do samych zmarłych również. Zmartwychwstanie umarłych? Mam wrażenie, że autor albo przeżył traumę, która wywarła na niego przeogromny wpływ, albo ma zdrowo przesadzony umysł i jego serce jest usłane ciemnością a kołysane łzami. Widać jego fascynacje piekłem nawiązuje do mitologi skandynawskiej, do Osjana, Nibelungi czy do Inferno. Wiosna to powrót do starych dziejów, o których wraz z jej nadejściem się zapomina. Jest ucieczką od historii a jednocześnie jej powierniczką.
Schulz używa dużo razy słów "noc", "samotność", "smutek", "żałość". Nie wiem jak to interpretować, bo jest to jego działanie. Może mówić tak o swojej duszy, samopoczuciu, ale także stworzyć z tego świat, jaki jest rzeczywiście albo tylko w nim. Choć bardziej pasje mi tu teoria, że to on będzie grał tu główne skrzypce jakby chciał wyżalić się za pośrednictwem niebezpośrednich słów, opowiadając historię kogoś ale tak jakby mówił o sobie. Skąd ja to znam? Gladis, pamiętasz?
Nie dość że samotność, noc i ucieczka to jeszcze przeskakiwanie z jednego wątku do drugiego. Ciężko się połapać o co autorowi tak naprawdę chodzi, bo chodzi mu o wszystko. O miłość, gniew, samotność. Wszystkie skrajne uczucia a temu wszystkiemu towarzyszy wiosna i noc. Po czym znów powrót do znaczków :P
"Za każdym Meksykiem otwiera się nowy Meksyk, jeszcze jaskrawszy - nadkolory i nadaromaty..." Każdy koniec jest początkiem na to wychodzi z tego cytatu. Prawda życiowa, która zawsze jest taka sama. Jak widać nawet w XX leciu między wojennym widać, że ludzie mieli te same myśli, jeśli nawet nie głębsze niż teraz. Właściwie to czasy w jakich żyjemy nie wiele mają wspólnego z tym, że ludzie zawsze będą ludźmi bez względu w jakim wieku będą żyć. Takie prawdy rodzą się chyba we wszystkich myślach tych, którzy choć raz zastanawiali się po co żyć?
Narrator opisuje Biankę jako dziewczynę bladą, zawsze ubraną w białą sukienkę, która jest wiecznie smutna, choć piękna i wydawałoby się, że powinna być pełna życia to jest wręcz przeciwnie. Jest przygaszona, smutna i jakby pusta, podporządkowana regułom i dumie, której uległa. Mogłabym przyrównać ją trochę do marionetki. Wie dużo, jednak nie chwali się tą wiedzą, nosi w sobie dumę pełną chłodu i nie wiadomo czy to ona prawdziwa czy tylko postać, która przegrała z zasadami. To dość smutny obraz dziewczyny, która winna być radosna a nie dumna i zimna. Jeśli tak ludzi kreują tamtejszych młodych to dziękuję bardzo. Cóż z obojętności. W końcu życie nie jest po to by tylko żyć, ale po to by przeżyć je jak najlepiej. Czyż nie?
Kolejna życiowa prawda " Wszystkie rzeczy są powiązane, wszystkie nici uchodzą do jednego kłębka" Nawiązywać do niczego nie będę, bo chyba nie ma takiej potrzeby. Jak można jedynie zauważyć narrator bardzo interesuje się Bianką prawdopodobnie się w niej zakochał, ale ona raczej nie. Co z tego wyniknie? Mam dziwne wrażenie, że tragedia :(
Poszedł do jej domu i nie spodobał mu się. Nie wiem, nie znam się na tym jednak nie musiał zabijać motyla, który przyszedł "zabawić się" z motylicą (tak to się odmienia? ). Aż wreszcie doszedł do tego co jest złego w stylu willi Blanki, pełen przepychu, rozpusty i cynizmu. Nie mam pojęcia jak można dojść do tego że styl domu jest cyniczny, jeszcze przepych okey, rozpusta może, ale cynizm? Jeśli ktoś zna taką budowlę, która jest cyniczna poproszę o linka. Nawet jego przyjaciel go wyśmiał, ale on nadal brnie w swoje i w te nieszczęsne znaczki, które jak mi się wydaje są dla niego skarbem przepowiedni. Czy coś takiego jest możliwe? Szczerze wątpię, choć są różne znaczki, tak samo jak różni są ludzie.
Ma chłop bujną wyobraźnię. Zabrać kobietę, naćpać się zapachem (mam nadzieję, że nie jakichś ziółek, bo wiadomo o co chodzi), potem ni z tego ni z owego mowa o kochanku, który jest wampirem i którego spłoszą. Będą gdzieś, gdzie roślinność będzie spalona na tytoń. Sama nie wiem jak to rozmieć, a na dokładkę będzie patrzeć, ale nie słuchać dusza jej matki, a oni sobie będą gruchać i się śmiać, rozkoszować chwilą, aż przejdą do rzeczy smutnych i zapadnie zmierzch. I znów kończy się na nocy. Jej... Jak bardzo uwielbiam tę porę dnia, to zaczynam mieć o niej inne mniemanie. Z resztą zobaczymy...
Szał jest i ojciec Bianki, strach się bać a ten za nimi strzela, no szał... A następnie powrót do Franciszka Józefa I i opis jak to rozpadło się cesarstwo Austriacko-Węgierskie, przyrównując szanownego Franciszka do demonów japońskich, (o ho ho nawet znał co nieco o Japonii :) I pojawia się ironia na temat świętości władzy, i uniformów urzędników. W tym to akurat się zgadzam z bohaterem nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.
Przeczytałam kolejny fragment i oprócz mowy o kolorach surduta nie zrozumiałam nic. Albo nie mam pojęcia jak czytać ze zrozumieniem. Przyjaciel Rudolf chciał się wycofać po usłyszeniu co się działo, ale gościu był tak przekonujący, że zamknął przyjaciela na amen i spółki markownika nie było mowy. Na reszcie coś się dzieje... mamy przyjazd teatru iluzji. Nie ma to jak przechadzka przy figurach woskowych. A tu proszę spotykamy dumną piękność - Biankę, która wystraszona wtulała się w guwernantkę, a bohater razem z przyjacielem opuścili figury i udali się w deszczową noc.
Zostało mi jeszcze kilka stron ale nimi zajmę się jutro jeszcze. I mam nadzieję, że to dokończę, a jak nie to w środę ostatecznie :)
Ten post jak widać będzie dość długi, a to jeszcze nie koniec, jeśli jutro mi się uda, może napiszę część dalszą. Jestem ciekawa czy rzeczywiście nadejdzie ta "tragedia", którą przeczuwam czy nie?
Do napisania :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz