Translate

środa, 22 lipca 2015

Jestem Gladys #2 - młodzieniec

******************************
Ta noc była rzeczywiście długa. Tyle materiałów to nawet dla mnie trochę dużo. Zanim się zorientowałam zasnęłam, dopiero Loxis obudził mnie nad ranem przykrywając mnie kocem.
- Która godzina? - spytałam rozespana.
- Czwarta - odpowiedział spokojnie. - Wszystko w porządku?
- Tak, już wstaję. Mam do Ciebie prośbę Loxisie.
- O co chodzi?
- Czy mógłbyś gdzieś umieścić dzieci w bezpiecznym miejscu. Tak żeby nikt oprócz ciebie nie wiedział gdzie. Boję się, że może się coś wydarzyć jak mnie tu nie będzie.
- A nie chcesz ich oddać do Królestwa Duchów?
- Tam również może być niebezpiecznie, dlatego Cię o to proszę. Martwię się. Dlatego proszę zrób to i nikomu nie mów, ani mnie, ani Greyowi.
- O co chodzi? To do Ciebie nie podobne - na jego twarzy pojawiła się zmarszczka.
- Czuję niepokój ze strony Rady W. coś kombinują i jestem tego pewna. Najchętniej wszystko bym sprawdziła, ale nie mam na to czasu. Po za tym Grey nie odzywa się już któryś tydzień. Martwię się.
- To zrozumiałe. Postaram się coś znaleźć. I spełnię twoją prośbę.
- Dziękuję. W razie czego wiesz jak mnie wezwać. A ja lecę do tej nieznośnej roboty.
- Zrobię Ci kawy.
- Jesteś cudowny. Dziękuję - powiedziałam przeciągając się. A on o dziwo uśmiechnął się i wyszedł. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer.
- Halo, Lola. Dawno się nie widziałyśmy.
- Co się stało? Rzadko dzwonisz do mnie.
- Wiem przepraszam, ale jak zawsze mam prośbę.
- Słucham w końcu jestem twoim duchem.
- Jesteś kochana. Chcę żebyś sprawdziła co się dzieje w Radzie W. Wiesz nie jestem na bieżąco a coś mi nie pasuje. Chcę znać wszystkie nazwiska, pomocników, wysłanników i ogólnie reformy, ustalenia. Wszystko co znajdziesz. Kontakty, transakcje, wszystko.
- Okey, ale to chwilę zajmie. Nawet z 2 - 3 dni.
- Wiem, ale mogę prosić o to tylko ciebie. Bądź moim informatorem. I gdybyś natknęła się na coś ciekawego od razu dzwoń.
- Dobra. Będę. Trzymaj się.
- Dziękuję - powiedziałam a ona rozłączyła się. Teraz tylko muszę czekać. Loxis przyniósł kawę. Upiłam łka, i już poczułam się lepiej.
- Jesteś mistrzem kawy - rzuciłam z uśmiechem zatapiając usta w tej gorzkiej i gorącej rozkoszy dla podniebienia. Stał chwilę jakby chciał coś powiedzieć, coś go gryzło.
- Gladys, czy Rada mogła zrobić coś Najwyższemu? - w jego głosie słychać było lęk.
- Nie wiem, ale jeśli coś zrobili będą mieli ze mną do czynienia. A jeszcze nie jestem taka stara i rozróbę zrobię. Nie tylko jego przetrzymują, ale też Gange. Nie podoba mi się to.
- Spróbuję coś znaleźć.
- Dziękuję. Idę pożegnać się z dziećmi i idę. Zaopiekuj się nimi. - Skinął głową. Dopiłam kawy i wyszłam. Korytarzem ruszyłam do drzwi pokoju dzieci. Weszłam cicho. Spały spokojnie na łóżeczkach po obydwu stronach pokoju. Podeszłam do Angeliny i ucałowałam ją w czółko, to samo chciałam zrobić Williamowi, lecz on obudził się.
- Mama? Coś się stało?
- Ciii... Mama wyjeżdża na trochę. Mam dla ciebie super zadanie Will. Musisz zaopiekować się siostrzyczką, dobrze?
- Dobrze, ale mamo gdzie jedziesz? Na długo?
- Nie wiem kochanie. Ale pamiętaj zawsze możesz mnie wezwać. Wiesz jak, prawda? - Skinął głową.
- Kocham was, Loxis się wami zaopiekuje, pojedziecie na małe wakacje, okey? Będzie fajnie. Williamie jeszcze jedno. Weź mój zeszyt z zaklęciami i uczcie się ich z Angeliką nie ważne gdzie będziecie nikt oprócz was go nie przeczyta, a może się wam to przydać. Dobrze?
- Dobrze. Mamo tylko wróć.
- Wrócę, a teraz wracaj do łóżka - przykryłam go kołderką i dała buziaka w czółko. I powoli wyszłam z ich pokoju. Teraz trzeba się przebrać. Nie zabrało to zbyt dużo czasu. magia załatwia wszystko. Otworzyłam portal i wyszłam. Miałam wrażenie, że zapomniałam czegoś ważnego. I zaraz przypomniałam sobie czego. Naszyjnik. Mój komunikator z innymi światami. Wróciłam po niego. Weszłam do sypialni i otworzyłam moją szkatułę z biżuterią. Zabrałam naszyjnik, ale moją uwagę zwróciła bransoletka z niebiesko-różowych kulek, w której są zamknięci moi starzy wrogowie. Miałam nie odparte uczucie aby ją również zabrać. Kiedy ją dotknęłam przeszedł mnie dreszcz. Ale musiałam ją zabrać, musiałam. To było wymuszone z góry. Ubrałam ją i nagle doznałam ulgi jakbym była bezpieczna. To było bardzo dziwne. Ale z racji tego, że nie wiem co mnie czeka, to mogą się oni przydać. Związałam rude włosy w warkocz i spojrzałam do lustra. I pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie "To nie ja". Zaskoczyło mnie to. Doskonale przecież to wiedziałam. Ale w tych słowach kryło się coś więcej... Czuję to. A moje przeczucie rzadko mnie zawodzi. Znów otworzyłam portal i weszłam w niego. Po drugiej stronie był pokoju. Na łóżku prawdopodobnie leżał Izaya, którego podobno uratowałam. Nie ważne. Podeszłam do niego. Był cały spocony a jego czoło wrzało. No jak można doprowadzić kogoś do takiego stanu.

Szybko wyszłam z pokoju i znalazłam się w salonu-kuchniih znalazłam wodę i podałam mu. Ale to nie na wiele się zda. Trzeba leku. Znalazłam strzykawkę i pobrałam próbkę krwi. Nie ma czasu. Otworzyłam portal i zaraz znalazłam się w moim starym laboratorium w Królestwie Duchów gdzie zaraz się zajęłam antidotum. Na szczęście trucizna była dość prosta jeśli chodzi o skład. No cóż Rosjanie nie są pod tym względem zbyt skomplikowani. Pomieszałam parę ziół, zrobiłam wywar, odsączyłam wodę i przelałam gotowe antidotum do małych buteleczek. Teraz tylko podać dożylnie i będzie zdrowy. Buteleczek wyszło 10. Idealnie, stwierdziłam przydadzą się. Włożyłam je do kieszeni i wróciłam portalem z powrotem do tego młodego człowieka. Zaraz wyciągnęłam strzykawkę z lekiem i wbiłam mu prosto w żyłę na ręce. U trwało może kilka sekund a już jego potliwość przestała być taka gwałtowna. Odetchnęłam z ulgą, może jeszcze luksus nie zabrał mi umiejętności. Uśmiechnęłam się. Następna dawka dopiero po jakichś dwóch godzinach i powinien stanąć na nogi.

Poszłam rozejrzeć się po mieszkaniu. Było dość małe. Bo oprócz pokoju w którym leżał Izaya była tylko łazienka i drugi mały pokoik z łóżkiem. No szału nie ma. Moja poprzedniczka - Seneka Hauer została zabita dwie ulice od tego mieszkania przy sklepie spożywczym, namierzona przez Rosjanina, który ma chrapkę na Izayę. Jakoś nie chce mi się wdrażać w jakie gówno wleciał ten młody szatyn. Westchnęłam. Muszę na siebie uważać. Jeszcze mnie sprzątną, uśmiechnęłam się. Było dość wcześnie, piąta rano. Szału nie ma. Ale miałam ochotę na coś do jedzenia. No cóż lodówka wiała pustką. Pasowało skoczyć do spożywczaka. Poszłam do małego pokoiku po jakąś kurtkę denatki i wtedy otwarły się drzwi. Ukryłam się przy drzwiach tak by mnie nikt nie zobaczył.
- Cholera mieliśmy ją chronić - mówił jakiś mężczyzna z rosyjskim akcentem.
- Pani Balalajka nas zabije jak się dowie. Musimy do niej zadzwonić.
- A co z tym gnojkiem na łóżku?
- Pewnie i tak zdechnie bez lekarza. Co prawda Pani Seneka zabandażowała ranę, ale ledwo dycha.
- Cholera. Jak to się mogło stać?
Uśmiechnęłam się. O moi bodygardzi... Pasowało by nieco poprzestawiać ich pamięć. Machnęłam ręką rzucając czar zapomnienia. I wyszłam. Siedzieli trochę oniemieli.
- Pani Saneka, ale przecież ...
- Coś się stało? Jesteście bladzi - odpowiedziałam wychodząc.
- Nie była pani w sklepie? - spytał drugi.
- Nie, właśnie się wybieram. Nie mamy co jeść. Po za tym muszę skoczyć do apteki po strzykawki, bo nieźle oberwał młody. Zaraz wrócę.
- Nie! - krzyknął Rosjanin zastępując mi drogę. Zaskoczyło mnie to.
- My pójdziemy i kupimy wszystko co trzeba. Pani niech tu zostanie.
- Chłopcy co z wami?
- Martwimy się o Panią, niech Pani nas posłucha.
- No dobra. Liczę na was. - Wyszli. Andrew i Siergiej tak się nazywali. Biedny byli nieco zaskoczeni, choć trochę im pomieszałam we wspomnieniach. Mam nadzieję, że nie będą na mnie źli, bo wydali się dość zaufani. No nic, zrobiłam sobie kawy i usiadłam przed telewizorem. Nie ma nic, jak zawsze. Zobaczyłam co u tego młodego szatyna. Spał już spokojniej. Ale pasowało go przebrać był cały przepocony. Hymm zatem wyczarowałam mu bokserki. W szafliku przyniosłam ciepłej wody i mokry ręcznik. Odkryłam go był jeszcze zakrwawionej koszulce. Rozcięłam ją nożyczkami i zdjęłam. Bandaż też wyglądał jakby był do wymiany. Ale najpierw postanowiłam go przemyć. Był dość umięśniony jak na 20 kilku latka. No nic zdjęłam z niego spodnie i przebrałam bokserki. Umyłam go z przodu i lekko uniosłam by umyć plecy, wtedy zauważyłam, że otworzył oczy. Były ciemne, wręcz czarne. Podobały mi się.
- Nie masz co robić kobieto - rzucił. A mnie uśmiech sam pojawił się na twarzy. Położyłam go, bo wiedziałam, że pomimo ostrego tekstu rana musi go okropnie boleć. Nie pokazywał tego po sobie, ale jego oczy jak u każdego zdradzały za dużo.
- Mam i właśnie to robię. Masz szczęście, że Cię dostrzegłam, bo pewnie już dawno byś zdechł. Nie ładnie zadzierać z Rosjanami. No, ale spadłeś z deszczu pod rynnę - uśmiechnęłam się.
- Kim jesteś? - spytał cierpko.
- Kimś komu wisisz sporą przysługę. Ale teraz jeśli pozwolisz zajmę się twoją raną i podam lek. Ładna trucizna. Nie sądziłam, że jeszcze ktoś ma głowę żeby sobie podawać taki badziew, no ale co wymagać od zepsutego świata. - Ściągnęłam bandaż i ukazała się mi jeszcze jadząca się rana. Pisa krew to nie koniec. Trzeba to obłożyć. Nie mówiąc słowa wyszłam z pokoju. Zaraz w mojej ręce pojawiły się potrzebne zioła i moździerz. Zabrałam to z powrotem do pokoju. Położyłam na stoliku i zaczęłam ucierać ziółka na ciapkę. Po chwili papka była gotowa. Wzięłam ją i zaczęłam smarować ranę. Izaya jąkał z bólu, ale wytrzymał. Zabandażowałam to, a on spojrzał na mnie z wyrzutem czym go faszeruję. Uśmiechnęłam się na tę zadziorną minkę. I wyciągnęłam buteleczkę z miksturą. Wzięłam strzykawkę i wlałam do niej miksturę, którą zaraz wstrzyknęłam do jego ręki. Nie protestował, ale słyszałam jak błogo odetchnął, jakby poczuł ogromną ulgę. No cóż, zioła, których użyłam bezpośrednio na ranę i do mikstury, przynajmniej niektóre mogą powodować narkotyczne zamroczenie, ale nie uzależniają jeśli w porę się je odstawi.
- Czym mnie nafaszerowałaś?
- Nie bój się to zioła nie narkotyk. Za parę godzin będziesz jak nowy. No prawie. A póki co musisz trochę poczekać na śniadanie, bo chłopcy się coś spóźniają z zakupami. - Zabrałam szaflik, ręcznik i zniszczone ubrania. - Potem coś ci przyniosę do ubrania, na razie leż.
- Gdzie jestem?
- Szczerze, nie wiem, ale chyba Tokyo. W końcu ja tu jestem tylko przejazdem, Panie Izaya Orihara.
- Skąd mnie znasz?
- A kto by nie znał celebryty. Pewnie niektórzy się martwią o Pana. Spoko zawiadomię Pana siostry, że jest Pan bezpieczny. Nie chcę nikogo martwić. To nie w moim stylu.
- Jak się nazywasz?
- Hymm... ciekawy? -zapytałam i położyłam wszystko na ziemi zbliżając się do niego. Usiadłam na łóżku, a on chyba się zdziwił. Nachyliłam się lekko nad jego twarzą. - Może jeszcze nie czas abyś poznał takie szczegóły - szepnęłam mu do ucha i podniosłam się, a na jego twarzy widniało zamroczenie. Leki zaczęły działać. Dobrze. Jednak jego oczy wydawały się mi dosyć znajome i gdy tak się w nie zapatrywałam on złapał mnie i przewróciła na łóżko kładąc się na mnie. Naprawdę?, pomyślałam. Jednak o nie żartował.
- Nie sądziłem, że Panią poznam - uśmiechnął się, a i ja się uśmiechnęłam, choć za bardzo nie wiedziałam, za którą "panią" mnie bierze.
- No i co zamierzasz z tym fantem zrobić?
- A co powinienem? Wiszę Pani moje życie, i jestem ciekaw dlaczego wzięła mnie Pani do siebie a nie do szpitala jak każdy inny człowiek.
- Właśnie, ludzie są tacy przewidywalni nie uważasz, że pasuje coś zmienić?
- Też tak myślę - nachylił się nade mną, był za blisko, ale raczej nic nie zrobi dalej. - Lubi mnie Pani, co?
- Skąd ten pomysł? To, że nie chciałam, żebyś zginął to tylko dobry uczynek obywatelki, to wszystko.
- A ten Pani wzrok utkwiony we mnie i wypatrujący sam nie wiem czego?
- Po prostu masz podobne oczy do kogoś kogo znam. To wszystko. Nie wyobrażaj sobie za wiele, młody. - Zaśmiał się. Chciałam, żeby ze mnie w końcu zszedł, ale jak widać nie miał zamiaru. Jak na poważnie chorego miał sporo siły skoro umiał mnie przytrzymać. Jak widać lek działa znacznie lepiej niż sobie wyobrażałam.
- Jesteś bardzo spięta. Pozwól że cię trochę odprężę - rzucił z wyrytym na twarzy uśmiechem i pocałował mnie. Normalnie już dawno wisiał by w powietrzu z połamanymi kośćmi, ale coś było w tym pocałunku co nie dawało mi przestać. Ta sama słodycz, którą czułam kiedyś... Tylko kiedy? Wbrew sobie odepchnęłam go i uderzyłam w twarz. Wstałam. I z gniewem opuściłam pokój. Byłam wściekła na siebie, nie na niego. Czemu? Zanim o czymkolwiek więcej pomyślałam zadzwonił telefon. Odebrałam ochrypniętym głosem. Nadal czułam żar pocałunku.
- Tak?
- Gladys, wszystko w porządku?
- Tak, Lola masz coś?
- Taa, ale nie spodoba Ci się to. Sprawdź pocztę. Wysłałam Ci wszystko co do tej chwili znalazłam, a większość jest o Najwyższym.
- Już sprawdzam. - Weszłam w pocztę i zaraz otworzyłam wiadomość od Loli zdjęcia. O cholera. Tyle tylko przeszło mi przez myśl, kiedy patrzyłam na każde zdjęcie na którym Grey obmacuje się z jaką kobietą. A żeby tylko jedną. Serce mi się krajało na ten widok.
- Jak? - spytałam Lolę.
- To nie fałszywka, sprawdzałam z 10 razy, to zdjęcia z windy z siedziby Rady W. jak i z pokoju Najwyższego. Inaczej mówiąc zdradza Cię.
- To nie możliwe, on coś takiego... - nie poznawałam swojego głosu, płakałam.
- Gladys, spokojnie. Sprawdzę dokładniej, chociaż nie wiem czy to nie pogorszy sprawy. Ale obiecuję, że dam znać jeśli cokolwiek się zmieni. Tylko nie załamuj się. Proszę. Po za tym Najwyższy dziwnie się zachowuje, tak twierdzą ludzie, którzy z nim rozmawiali. Może coś mu zrobili. Kto wie? Poszukam jeszcze, ale chciałam żebyś wiedziała.
- Wiem, żeby nie było jak kiedyś, prawda?
- Tak. Trzymaj się.
- Ok, wyślij mi resztę.
- Dobra jak tylko się dokopię do tej góry lodowej. Mają całkiem niezłe zabezpieczenia, chwilę mi to zajmie.
- Będę czekać. Dziękuję. - Rozłączyłam się i skuliłam na podłodze. Płakałam bezszelestnym płaczem, przynajmniej tak mi się wydawało. Po chwili kiedy się uspokoiłam zadzwoniłam do Loxisa.
- Spełniłeś moją prośbę?
- Tak, są bezpieczne. Co się stało, prawda?
- Jeśli Grey wróci, nic mu nie mów, tylko zadzwoń do mnie. Chcę się dowiedzieć paru rzeczy. A tym masz coś?
- Tylko tyle, że jest jakaś nowa organizacja Rady W. stanowiska się zmieniają i mają wyjść jakieś nowe plany w razie obrony.
- Okey, dziękuję. Trzymaj się.
- Gladys.
- Jest dobrze. Dziękuję - rozłączyłam się. Wzięłam w ręce resztkę zimnej kawy, zanim się spostrzegłam Izaya wyszedł z łóżka i przyglądał mi się.
- Aż tak delikatna jesteś? - spytał z powątpiewaniem. Uśmiechnęłam się.
- Nie przez Ciebie jestem w takim hymm... stanie, ale owszem to robota faceta. Jak zawsze w moim przypadku. Ale takie już moje życie.
- Niby czemu? Mnie tam się podobało - uśmiechnął się.
- Powinieneś leżeć. Do łóżka - rzuciłam, ale bez przekonania. I jakoś tak zawróciło mi się w głowie. Złapał mnie. Co się ze mną dzieje?
- A widzisz? Lecisz na mnie - dodał z uśmiechem, który nie gasł na jego twarzy. Kogo mi przypominał? Te jego oczy... Znów pocałował mnie. Nie miałam siły się bronić, wziął mnie na ręce i zamknął drzwi do pokoju, po czym położył mnie na łóżku i rzucił się na na moje ciuchy, które po minucie były na ziemi. Nie opierałam się, nie było sensu. Witajcie, Gladys dziwka wraca. Uśmiechnęłam się. I stwierdziłam, że to może wcale nie będzie takie złe. Wybaczcie dzieci, mama trochę się zabawi. Kochał się ze mną jakby był pod wpływem niezłego afrodyzjaka. Całował mnie bez opamiętania. Ale jego pocałunki miały tak znajomy smak. Jestem tego pewna. To ciało... te oczy skąd ja je znam? To nie możliwe aby znał mnie wcześniej, ale jestem pewna, że tak jest. Kim jesteś? Bo na pewno nie Izayą Orihara. Zatrzymałam go na chwilę i spojrzałam w oczy. Tak te czarne oczy, jakże mogłam ich nie poznać... To żadem Izaya to był...
- Zik... - Uśmiechnął się.
- Długo Ci to zajęło, kochana - i znów złożył pocałunek na moich ustach, był taki słodki i pożądliwy, że rozpłynęłam się cała. Znów kochaliśmy się bez opamiętania jak za dawnych czasów, a jego dusza była na wyciągnięcie ręki. Boże, nie tylko nie to. To pożądanie kiedyś mnie zniszczy. Ale teraz nie miałam siły się bronić, chciałam oddać się mu cała. Jak to się stało? Nie wiem, ale wtulając się w jego ramię czułam się jak za dawnych lat. Cudownie i bezpiecznie.
- Czemu się przebrałeś? Czemu nic mi nie powiedziałeś?
- Gladys, nie było czasu. Jak odszedłem wtedy chciałem powiedzieć, że muszę się ukryć, ale stwierdziłem, że co Cię to może obchodzić, w końcu to Grey jest w prawdziwym niebezpieczeństwie. Zamieniłem się z Izayą kiedy zranił go ten Rosjanin. Także on jest zdrowy i bezpieczny. Musiałem zwiać, bo chwieli mnie zabić zaraz po tym jak wróciłem od ciebie. Nie było czasu na myślenie. Ale nie sądziłem, że to się tak skończy. Nie że spotkam tu Ciebie. Rada Cię tu wysłała?
- Tak, mam załatwić ich ciemne interesy o broń.
- Czemu nic nie mówiłaś? Przecież mówiłem, że coś knują, a ty się jeszcze pakuje w ich bagno? Gladys...
-  Tak, tak... Wiem, że się wściekasz, ale też chcę wiedzieć co się dzieje. Po za tym, Grey jak widziałam w cale nie ma się tak źle. Teraz już wiem czemu nie wracał. - Nie chętnie pokazały się w moich oczach łzy. Otarł je i przytulił mnie do siebie.
- Już dobrze. To dla tego nie protestowałaś, prawda? - spojrzał mi w oczy,  a ja pokręciłam głową.
- Nie. No może w pewnym momencie poczułam, że tak jest, ale potem już nie. Kiedy wreszcie wiedziałam, że to ty to... chciałam to zrobić. Jestem beznadziejna... - spuściłam wzrok, ale on zaraz uniósł mój podbródek i pocałował mnie znów. - Zik...
- Kocham Cię, cały czas kochałem i nigdy nie przestałem... Gladys, bądź znów moja... Gladys... - między słowami całował mnie, a ja czułam się jak w śnie. Ale mój sen podobno się skończył. Najwyraźniej nie do końca. Może nadal  nie umiem wyrazić co kryje moje serce. Ale wiem, że w tej chwili moje ciało i dusza, należą tylko do niego.

Kiedy się obudziłam nadal byłam w jego ramionach, a za drzwiami słychać było głosy Andrewa i Siergieja czy wejść i obudzić ich czy nie. Spojrzałam na okno już zmierzchało. No ładnie się zabawiliśmy nie ma co. Chciałam się podnieść tak, żeby go nie obudzić, ale nie udało mi się.
- Dokąd idziesz?
- Mam trochę obowiązków i dwóch ludzi pod sobą, którzy nie wiedzą czy nam przeszkodzić czy nie. Muszę do nich iść.
- Ale wrócisz do mnie? - zapytał. A mnie przypomniał się Will. "Mamo tylko wróć". Do ciebie synku też wrócę.
- Wrócę w końcu muszę podać Ci lekarstwo. Zaczekaj, albo raczej udawaj, że śpisz - powiedziałam z uśmiechem. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
- Będę cierpliwie czekał - jego słowa wydały się miodem na moje serce. Czy to możliwe aby znów rozkochał mnie w sobie? Nie powinnam za bardzo fantazjować. Nie służy to mi najlepiej, ale bądź co bądź jednak coś się między nami zmieniło. Ta gorycz z przeszłości zaczęła powoli zamieniać się w słodycz. Może to i lepiej. Zaraz, o czym ja myślę, mam robotę. Wstałam szybko i ubrałam się jeszcze szybciej, cały czas czułam jego wzrok na sobie, który mówił, żebym z nim została, ale... Wyszłam z pokoju. Dwóch Rosjan spojrzało tylko na moje potargane włosy i rozespaną twarz. Miny mieli jakby weszli w nieodpowiednim momencie.
- Gdzie byliście tak długo? - spytałam, a oni spojrzeli na siebie.
- Była kolejka. A w aptece brakło strzykawek, więc musieliśmy czekać.
- A teraz bez ściemniania, proszę.
- Bo Pani Seneko, Pani umarła, chyba... Przynajmniej tak nam się zdawało, ale był to nasz niewybaczalny błąd. Szukaliśmy jakichkolwiek śladów, ale nic nie było, więc coś musiało nam się zdawać. Najgoręcej przepraszamy. A potem przychodzimy i Pani nie ma, a pokój jest zamknięty, chcieliśmy wyważyć drzwi, ale Andrew słyszał westchnienia i jęki więc stwierdziliśmy, że nie będziemy przerywać i wyszliśmy, ale już się zrobiło ciemno więc...
- Dobra, dobra już wiem. W każdym razie kupiliście strzykawki i jedzenie?
- Tak. Jedzenie w lodówce, a to tutaj - podał mi siatkę wypchaną po brzegi strzykawkami, bandażami i lepcami.
- Dobrze, dziękuję chłopcy. Nikt was nie śledził, prawda?
- Nie, niczego nie zauważyliśmy. A pani z tym chłystkiem tak na serio? - zapytał Andrew. Było to dla niego trochę krępujące.
- Panowie od czasu do czasu należy zaznać nieco przyjemności nie uważacie? Wam chyba też by się co nie co przydało, by wygonić wam z głowy te dziwne myśli.
- Może ma Pani rację. Pójdziemy do siebie. Niech nas pani woła w razie czego.
- Dobrze, Siergiej. Dobranoc - uśmiechnęłam się, a oni wyszli. Za to Zik wszedł i objął mnie od tyłu.
- To co będziemy się kłuli, siostro? - zapytał z uśmieszkiem lovelasa.
- Naturalnie, proszę być dobrym pacjentem i grzecznie przyjąć lek.
- A dostanę nagrodę?
- Jeśli będzie pan grzeczny - ledwo dokończyłam a on znów mnie pocałował. Nie mógł się mną nacieszyć. Czułam to. Był spragniony mojego dotyku, pocałunki i duszy tak jak i ja jego. Jednak przerwałam mu, wyciągnęłam strzykawkę i napełniłam ją miksturą z buteleczki.
- Poproszę o rękę - powiedziałam z uśmiechem, a on bez słowa ją wyciągnął. Wbiłam igłę i wpuściłam do środka płyn. Zabolało go, ale nadal patrzył na mnie. Wyciągnęłam strzykawkę i położyłam na stole, a on przyciągnął mnie do siebie.
- Teraz nagroda - oświadczył i znów zaczął mnie rozbierać. To nie miało końca. Już nie wiem, czy to płomień w nas czy działanie leku, ale mieliśmy na siebie okropną ochotę. Niedługo u trwało, aż znów znaleźliśmy się w łóżku w swoich objęciach.

Czy ten sen będzie wieczny? Czy to ulotna chwila szczęścia? Kto to wie. Na razie pozostanę tym kim jestem. A jestem Gladys.

************************************************

       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz