*******************************************
- Chciałabym zacząć jak w starych bajkach, wiesz... Dawno, dawno temu..., ale ta historia jest starsza od każdej z tych bajek - zaczęła z lekkim uśmiechem. - Pełno w niej miłości, walki, krwi i nieszczęścia. Ale jak na to patrzę dziś, to był to początek tego co mamy teraz. - Nie chciałam jej przerywać, ale nie wiele rozumiałam z tego co Lilith ma na myśli, jednak nie miałam zamiaru się odezwać dopóki nie opowie tego co chce powiedzieć. Po chwili ciszy kontynuowała.
- Wiesz, że świat opiera się na pięciu segmentach. Pierwsze cztery to żywioły - ogień, woda, ziemia i powietrze, zaś piątym jest duch. Wszyscy widzą w nim oblicze Boga, który napędził pozostałe cztery i stworzył świat. Sama do końca nie wiem ile jest prawdy w tym, ale na pewno coś to wszystko napędziło do działania. Sama dobrze wiesz, że On istnieje. Choć Go nie widać, On jest. Kiedy stworzył mnie i Adama miałam być posłuszna, ale jestem i byłam zbuntowanym dzieckiem, przez to trafiłam do Piekła i tak już zostało. Jednak kiedy świat zaczął się rozwijać, tak samo powoli ewoluowało Niebo i Piekło. Obydwie te strony nie przepadały za sobą widząc w sobie najgorszych wrogów. Wtedy również nastąpił Upadek, gdy aniołowie zbuntowali się i zostali wyrzuceni z Raju. Zaledwie chwilę później nastała wojna Piekło versus Niebo. Sama już nie pamiętam kto to rozpoczął. Ja na czele armii mroku i upadłych aniołów u boku samego Lucyfera przeciw Serafinom - najwyższym dostojnikom Nieba. Walka trwała by pewnie pod dziś dzień, ale byli w końcu jeszcze ludzie. Ktoś, nikt nie wie kto, przyniósł tajemniczą kulę do jednej z małych wiosek. Kula miała magiczne moce, leczyła i uzdrawiała. Gdy nasza wojna przeszła na ludzkie ziemie i oni wzięli odwet. Trzy nacje walczyły o wygraną. W jednej z bitew zostałam ranna przez archanioły. Ukryłam się w jaskini by wyleczyć rany. Jednak niedługo potem ktoś jeszcze szukał w niej schronienia. To był Loxis, wtedy jako jeden z wybranych - Serafin. Odwieczni wrogowie w jednej jaskini oboje tak ranni, że nie mogliśmy się ruszyć. I co można robić kiedy walka jest nie możliwa? - zawiesiła na chwilę głos. - Zostaje rozmowa. I tak zanim się obejrzeliśmy, nasze wnioski były jednakowe. Ta wojna do niczego nie prowadzi. Piekło i Niebo musi istnieć by istniała równowaga. Choć to było szalone zaufanie między nami rosło. Choć różniliśmy się zaistniała więź. Nasze rozmowy usłyszało jedno z ludzkich dzieci. Zobaczyło nas i choć w pierwszej chwili myślałam, że nas wyda. Ten chłopiec poszedł po swoją starszą siostrę, która dzierżyła kulę, w tamtej chwili nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Kula uleczyła mnie i jego. I wtedy oboje postanowiliśmy to przerwać. Dziewczyna powiedziała do mnie wtedy: "To należy się Tobie. Zakończ tę wojnę". Oddała mi kulę, która w moich rękach przekształciła się w berło. Za jego pomocą miałam uleczyć ziemię. Dzieci odeszły, a ja miałam mętlik w głowie. Ruszyliśmy z Loxisem na pole walki, ale żadna ze stron już nie słuchała. Wszyscy wpadli w amok wojny, chcieli tylko nawzajem się pozabijać. Chciałam użyć berła, ale mnie samą ono odrzuciło. Loxis chwycił je razem ze mną i wtedy rozbłysło. Otworzyłam bramy Piekła i Nieba. A z góry odezwał się nieznany nam chór wzywający do powrotu. Przybyła Alice. Pierwsza Najwyższa. Szaleństwo ogarnęło skrwawioną ziemię. Anioły zostały siłą odesłane do Nieba, tak samo jak moja armia. Zostaliśmy sami, ja, Loxis, Alice i berło. Alice dotknęła z nami berła wypowiedziała kilka słów i potężna moc została uwolniona. Ziemia natychmiast wprost odzyskała swoją świetność. Potem dowiedziałam się również, że zadziałało to też na Niebo i Piekło. Zapanował tymczasowy pokój. Alice opuściła nas. Choć berło uzdrowiło świat to my byliśmy wyczerpani. Po raz kolejny ukryliśmy się w jaskini. Tym razem już nikt nas nie odwiedził. Pamiętam jak dziś jak patrzyłam na berło i zastanawiałam się dlaczego to akurat ja, dlaczego my. I choć wtedy wydawało się to nie istotne kto to zrobi, teraz myślę, że to musieliśmy być my. Rozmawiając o tym, co raz to bardziej nasza więź się zaciskała. I gdy o tym pomyśle, to były jedne z najlepszych czasów jakie przeżyłam. W jaskini żyliśmy pewnie z 3 lata, było nam dobrze, ale i to musiało się skończyć. Znalazł mnie jeden z moich dowódców, prosiłam, błagałam aby mnie nie wydał. Choć obiecał mi to. Niedługo potem przyszli po nas. Uwięzili mnie, a Loxisowi odcięli skrzydła i wsadzili do lochu. Byłam Panią Piekła a i tak byłam bez silna. Ale oni nie wiedzieli o berle i o tym, że skrywa ono moc. Zabrałam je i wróciłam do Piekła robiąc porządek. Uwolniłam się od zdrajców i pragnęłam ocalić Loxisa, ale był na skraju śmierci. Jego skrzydła zostały spalone. Nie wiedziałam co robić. Berło uratowało jego ciało, ale nie skrzydła. Znalazłam sposób, aby zrobić nowe. Aniołowi mogą wyrosnąć skrzydła ponownie jeśli połączy się z innym. Albo gdy będzie miał siłę i krew. Wiedziałam, że Loxis ma wystarczająco siły, potrzebna była więc krew. Nie mogłam pozwolić, aby jakikolwiek anioł zbliżył się do bram Piekieł, więc ofiarowałam mu moją. Na początku myślałam, że to nie zadziała w końcu jestem demonem, ale dawno temu na znak przymierza zawierało się krwawe przysięgi. Moją krew pili upadli, a ja piłam ich na zawarcie umowy. Więc miałam nadzieję, że to zadziała. I tak się stało. Jednak - zawiesiła znów głos. - Nie pamiętam tego zbytnio. Wszystko jest mgliste. Poszłam do komnaty Loxisa i rozcięłam nadgarstek. Pił z niego, a potem... bum, istne szaleństwo. Z tego co mi opowiadali służący cały pałac drżał i nikt nie mógł się dostać do naszego pokoju przez kilka dni. Po tym obudziliśmy się w łóżku i, i Loxis miał skrzydła, i ja. Tyle że piękno białych skrzydeł znikło, były tylko kruczoczarne. Aż nie mogliśmy uwierzyć. Jednak mimo wszystko nie mógł tak wrócić. Serafin z czarnymi skrzydłami to nie do pomyślenia. Zwróciłam się o pomoc do Alice. Loxis nie mógł zostać ze mną w Piekle, inaczej trafił by przed anielski sąd. I zapewne zostałby stracony. Alice znalazła wyjście. Loxis został z nią jako jej pomocnik i archanioł. Ofiarowała mu też moc potrzebną by zamaskować tę czerń. Ja musiałam wracać do Piekła. Wszystko było w rozsypce. Ale nastał pokój, który niebawem potwierdzono traktatem o równowadze we Wszechświecie. I od tamtej pory ja i Najwyższy nie możemy ingerować. Zachowałam berło, a jeszcze przed nastaniem Greya postanowiliśmy więcej się nie spotykać z Loxisem, w końcu tak powinno być lepiej. Aż do teraźniejszej sytuacji. Teraz już wiesz wszystko. Tę historię znają tylko trzy osoby - ja, Loxis i Alice, teraz znasz ją i ty - Gladys.
Stałam tam przez chwilę w bezruchu i bezdechu. Wiedziałam, że tą dwójkę coś łączy, ale taka historia... to dopiero petarda. Nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. Loxis i Lilith przyglądali mi się trochę podejrzanie. Odetchnęłam głęboko.
- Naprawdę jestem w lekkim szoku. To wszystko... co ja mówię... Dlaczego nie powiedzieliście? Cała akcja z Danielem ... teraz już wiem dlaczego tak na niego patrzyłeś. I wiem też dlaczego Ty nie mogłaś znaleźć szczęścia. O jeju... aż ja poczułam wasze nieszczęście. By było lepiej, tak? Ale dla kogo? Czemu poświęciliście swoje szczęście? Może i ja się nie znam, dobrze wiecie, że sama szukam szczęścia w miłości i nie wychodzi mi za dobrze, ale... - nie umiałam wypowiedzieć wszystkich tych sprzecznych uczuć. Wiedziałam dlaczego tak zrobili. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, a jednak...
- Gladys - odezwał się w końcu Loxis. - To była nasza decyzja. Choć jest jak jest, to jest to dzięki naszym wysiłkom. Nie powiem Ci byś zrozumiała, ale byś zaakceptowała.
- Loxisie powiem tylko tyle. Zawsze chciałam dobra dla świata, ale za każdym razem gdy powiedzmy ratowałam ten świat jakaś cząstka mnie wołała, że to nie dla mnie. Choć cały czas tak myślę to teraz ten świat nie chce mnie zostawić w spokoju. Ale o jedno nadal pragnę walczyć o szczęście. Nie oddawajcie go tak łatwo. Lepiej być choć chwilę szczęśliwym niż przez wieczność czuć pustkę i samotność.
Moje słowa same płynęły, choć nie mam prawda nikomu robić kazań, to nie mogłam się powstrzymać. Zanim usłyszałam jakiekolwiek ich słowa odeszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Nie miałam powodu by być zła, a jednak czułam się okropnie. Ruszyłam nieświadomie prosto do mojego ogrodu róż. Gdziekolwiek bym nie była to miejsce zawsze daje mi odrobinę nadziei i nowej determinacji do działania. Zamiast zastanawiać się i martwić, powinnam się skupić na remedium. No tak moja krew... jak wiele rzeczy jeszcze nie wiem.
- Coś czułem, że Ciebie tu znajdę - usłyszałam głos za mną. Odwróciłam się. Yuki.
- Jak...?
- Nawet święte bestię nie wykryją kogoś, kto jest bez winy - odparł z uśmiechem i przysiadł się do mnie. - Zawsze podziwiałem twoje wyczucie piękna. W końcu to dzięki twojej pięknej buźce jestem teraz gdzie jestem i robię to co robię. Przyszedłem po odpowiedź. Twoje dzieci w zamian za Ciebie.
- Gdzie oni są?
- Spokojnie, bezpieczni. Wiesz, że ich bym nie skrzywdził. Ale taki interes niestety. Mnie też się nie uśmiecha gonić za tobą, ale szefostwo. Podobno zagrażasz im. Ale co zrobić, stare rody już tak mają.
- Dla kogo pracujesz? - Uśmiechnął się.
- Nie jestem głupi. A zresztą dobrze wiesz. Słodka Gladys, co oni wszyscy w tobie widzą. Nie widzą nawet połowy tego co ja. Gonią za twoją buźką, szukają drogi do twojego serca czy duszy, ale i tak nie znają nawet połowy twojej samotności. Znalazłaś braciszków, chcesz odbudowy rodu Kuranów, ale czy tego naprawdę pragniesz? To nie twoje marzenia, tylko twoich braci. Chcą twojego dobra, dla siebie, nie dla ciebie - dotknął mojego policzka, ja zamarłam. Jego dłonie były jednocześnie i zimne, i ciepłe - kojące. - Jesteś tylko kobietą w tym wielkim świecie, który tak bardzo Cię potrzebuje, a nie ofiaruje nic w zamian. Twoje szczęście jest tak liche i kruche, moje biedactwo.
Słuchałam jego monologu w zupełnym skupieniu, jakby każde jego słowo docierało wprost do mojego serca. Nie umiałam się opierać, kiedy mówił to takim głosem, jakby sam to znał, jakby wiedział to co ja, jak gdyby zmagał się jak ja z ciemnością i samotnością. Zupełnie nierealne stało się nagle takie rzeczywiste. Jakby ktoś rzucił czar i właśnie się spełniał. Słowa, które skrywają prawdę mojej duszy. Takie proste w jego ustach...
- Gladys, moje biedne słodkie dziewczę - rzucił z taką niebywałą czułością i zrozumieniem. Nie potrafiłam wykrztusić słowa, gdy jego dłoń wędrowała po mojej twarzy by zejść zaraz na szyję i ramię. Dotknął mojego czoła ustami tuląc mnie do siebie. - Czujesz to, prawda? Od tamtej pory, kiedy mnie sprowadziłaś, czujesz naszą słodką więź. Nie bądźmy wrogami - mówił patrząc mi w oczy i wnet całując moje usta, swoją równie słodką trucizną. Nim obudziłam się z tego snu, on zniknął. Byłam sama w ogrodzie z lekko napuchniętymi różanymi wargami i rumieńcem na twarzy. Sen czy jawa... zostałam spętana kajdanami trucizny jego słów. Choć wiedziałam, że to mój wróg, również wiedziałam, iż musi zniknąć. Zatem czemu czuję smutek...? A łzy skąd się wzięły?
Targana uczuciami, chciałam uciec. Zaczęłam biec... chciałam by brakło mi tchu, ale tak się nie stało. Zatrzymały mnie święte bestie, atakując ... Zupełnie bezradna widziałam jak moja krew tryska dookoła barwiąc biały krzak róży. Potem tylko czyjś krzyk i słodka ciemność mojej duszy.
Czarny motyl rozbłysł niczym milion gwiazd. Za nim stała tamta dziewczynka. To znowu ona. Przyszła po mnie z Piekła. Ale nie powiedziała słowa, uśmiechała się.
Motyl znikł.
Dziewczynka z nim.
Po raz kolejny.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz