Hi!
Nie będę ściemniać, że dziś jest wspaniały dzień, choć zaczął się nie najgorzej i bardzo się dużo śmiałam, jednak pomimo tego siedząc teraz i pisząc to, czuję jakby moje serce łamało się na pół.
Czy zdarza Ci się czuć taki wewnętrzny nieujarzmiony ból?
Kiedyś myślałam gdziekolwiek trafię będę udawać, żeby nie zostać zranioną. Ale teraz nie potrafię już rozróżnić kiedy grałam, a kiedy nie. Moje serce - pokochało. Nie umiem zaprzeczyć. Ludzie, których spotkałam... jak trudno przyjąć mi do wiadomości, że to wszystko się sypie na łeb na szyję. Nie chcę tego, bo już tęsknię...
Zapaliłam sobie świeczkę. Wiecie czemu? Bo jak zgaśnie to ja zakończę tego posta, a moje myśli będą czyste. Moje serce będzie drżeć, a ciało przeszyje zimno. Będzie koniec...
Ronię łzy, choć nie chcę tego. Dziwnie się reaguje oglądając stare zdjęcia, kiedy wszyscy byli szczęśliwi, uśmiechnięci, a każdy dzień witało się ze szczerym, wtedy aż do bólu, "dzień dobry". Nie chcę pisać, że żałuję, że lepiej gdybym nigdy ich nie poznała, bo to nie prawda. Choć przeżyliśmy wiele wspólnych chwil, wiele wzlotów i upadków. I choć serce mi drży nadal ich kocham.
Sama nie jestem wstanie pojąć jak bardzo mi na tych ludziach zależy, a nie umiem tego powiedzieć głośno. Jaka ja jestem głupia! Jestem i chyba jeszcze długo będę. Gdybym mogła zatrzymać czas... gdybym mogła zapomnieć... Ani jedno, ani drugie nie jest wykonalne. Szkoda...
Pisałam wam wczoraj o osobie, na której się zawiodłam, nie dodałam tylko, że bardziej zawiodłam się na sobie, niż na niej. Gdyby ktoś to czytał z mojej klasy chyba zapadłabym się pod ziemię. A może stało by się coś co uratowałoby te ostatnie 6 miesięcy. Potem, pewnie już nigdy nie zobaczę tych ludzi. To okrutna prawda, która już mnie rozrywa.
Sama nie wiem co już robię, zamiast próbować skleić to wszystko znów do kupy, to jeszcze gorzej mi idzie. Nie umiem i nie wiem co robić. Nie mam kogo by mu powiedzieć "Słuchaj, nie zostawiaj mnie. Nie chcę nigdy więcej być sama. Nie chcę żeby opuścili mnie moi przyjaciele. Nie chcę, żeby to co trwa teraz prysło jak mydlana bańka". Tyle chcę powiedzieć. Może jeszcze, że za każdym razem pomyślę o przyszłości widzę tylko jedną drogę, gdzie samotność jest codziennością.
Nie wiem ile razy już narzekałam na wszystko. Nie wiem ile razy powtarzałam wciąż te same kwestie. Nie pamiętam co już ujawniłam a co nie. Może nawet nie chce wiedzieć.
Ilekroć spotykam znajome mi twarze tym bardziej wracam tam, gdzie rozdział powinien być zamknięty. Jestem głupia. Jestem idiotką. To już chyba wiadomo z każdego prawie postu, który tu zamieszczam.
Cokolwiek robię potem tego żałuję. Prędzej czy później. Nawet teraz. Zakochałam się, a nawet nie umiem pogodzić się z tym, że on nigdy nie będzie mój. Nawet nie umiem płakać, został mi tylko pusty śmiech, który mnie samą przeraża. Kiedy patrzę na zdjęcia czuję wstręt sama do siebie. Miałam tyle okazji zmienić drogę. Miałam tyle szans by zrobić coś lepiej, a teraz jest za późno. Oszukuje sama siebie, że jakoś to będzie. A wszystko brnie do beznadziei. Coraz częściej czuję, że choć są Oni blisko, to są bardzo daleko.
Kiedy zastanawiam się ile jeszcze będę kłamać, że jest okey, to uciekam. Uciekam we wszystko co pozwala mi zapomnieć. Dziś nie potrafiłam uciec, dlatego jest w sumie ten post. Kiedy uzbiera się za dużo emocji, muszą one ujść z człowieka. Tak kolej rzeczy. Chyba, że tylko ja tak mam?
Gdybym mogła przestać myśleć i skupić się na teoretycznie "ważnych rzeczach" nie potrafię. Powoli się chyba wypalam od środka. Czasem chciałabym po prostu usłyszeć "wszystko okey?" i wypłakać się. Nie wiem czy to takie trudne. Za każdym razem myślę, że obojętność ludzi truje mnie i powoli zabija. Mówi się o ogółach, o bzdurach, a nie o tym jak można sobie pomóc. To brzmi samolubnie i egoistycznie. Jednak czy to, że ktoś o tobie myśli i przejmuje się tym co się z tobą dzieje nie jest miłe? Działa to w obydwie strony. Jak wszystko na tym świecie.
Powoli chyba wpadam w skrajności, może rzeczywiście jestem stuknięta? To by się nawet zgadzało. He he :)
"co "minęło" - myśl głupia prostacza.
Wszak mijanie a nicość to samo oznacza.
(...)
Przeminęło - powiedzieć trza śmiało
co minęło - właściwie nigdy nie istniało."
Chciałabym bardzo wierzyć w słowa Goethego, ale nie potrafię. Bo z każdym spojrzeniem wstecz, że to istniało. Było. Ja tam byłam, ty, Oni wszyscy, za którymi ronię teraz łzy.
Może za dużo się przejmuje, za dużo przeżywam, ale nie umiem dusić ciągle w sobie tego wszystkiego. Nie chce tego dusić, to moja jedyna nadzieja, że kiedy w końcu opowiem co mnie dręczy, nie będę czuć takiego cierpienia. Szkoda tylko, że nie mogę powiedzieć tego komuś, kto przy mnie jest. No cóż, nikogo takiego nie ma. A zwalania na głowę innych moich kłopotów nie chce. Chociaż czy to są kłopoty? Chyba nie. Bardziej sprawy duszy, o których mało kto powinien tak naprawdę wiedzieć. I znów pokazuje swoją głupotę publikując to w sieci. Tak jesteś głupkiem Claudio! Idiotką, która nigdy się nie nauczy, ani nie zmądrzeje. Będzie popełniać raz po raz każdy błąd po kolei, aż w końcu sama się wykończy. Na własne życzenie.
Już chyba dawno nie pisałam tak ckliwych rzeczy. O tym, że się zakochałam. O tym, że cierpię z powodu utraty mojej klasy i przyjaciół, których tam zdobyłam. O ile mogę to tak nazwać. Mogę?
Jedyną rzeczą, która w ciągu tych lat dawała mi siłę by ciągnąć to dalej, to myśl, że każdy dzień może być lepszy, choć nie zawsze się to sprawdzało. Mój pesymizm dawał się we znaki i nadal daje. Jednak czy to nie jedna z moich ważnych, choć może negatywnych cech.
Chciałabym kiedyś się nauczyć wybierać ścieżki, które nie pozwolą mi cierpieć.
Chciałabym kiedyś poznać osobę, która będzie mnie kochać tak mocno jak ja ją.
Chciałabym kiedyś pozostać już na zawsze sobą.
A Ty czego byś chciał, drogi czytelniku?
Do napisania :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz